Historia Loch Fyne jest taka romantyczno start-upowa. Od dwóch przyjaciół zakochanych w ostrygach do sieci restauracji w całej Wielkej Brytanii.
Przyjaciele, Johnny i Andy (biolog morski), sprzedawali ostrygi z małej budki na zachodnim wybrzeżu Szkocji. W 1978 założyli małą farmę i sprzedawali swoje ryby i skorupiaki prosto z małego przydrożnego stoiska. Były pyszne i świeże. Budowali reputację, a razem z nią kolejne przedsięwzięcia. Małą wędzarnię i bar ostrygowy. I tak małymi kroczkami z przydrożnego baru stali się właścicielami 37 restauracji na całej wyspie.
Ich filozofią jest podejście do ludzi, zwierząt i ekologii z szacunkiem. Współpracują z różnymi organizacjami i nie podają u siebie gatunków zagrożonych. Nie znajdzie się u nich dzikiego łososia, bo jego liczebność jest zbyt mała, żeby go odławiać z czystym sumieniem. Usunęli z menu miecznika, kiedy jeszcze większość restauracji go serwowała. To zrównoważone podejście nie robi pewnie wrażenia na większości, która zje wszystko co się poda na talerzu, ale na pewno jest duża grupa ludzi, którym to nie jest obojętne.
Ta filozofia ma odbicie nie tylko w sposobie prowadzenia firmy, ale też w jakości produktów. Chyba nigdy nie jadłam jeszcze tak dobrych muli. Duże, świeże, w białym winie. Zanim zrobiłam zdjęcie zdążyłam zjeść ponad połowę. A ostrygi były tak pyszne, że mogłabym zaglądać tam na śniadanie, obiad i kolację.
Pierwszy raz jadłam ostrygi w Australii, na targu rybnym w Sydney. To jest jedno z moich najlepszych wspomnień kulinarno-podróżniczych. Do ostryg podchodziłam nieufnie. Każdy wie jak wygląda ostryga, na pewno nie jak ciastko z kremem. Pachnie morzem, a nie przyprawami. Ale jak spróbowałam, to nie mogłam się od nich oderwać. Poszłam od razu po następną porcję!
Te w Loch Fyne były również doskonałe. Jedzenie ostryg w rustykalnej restauracji to nie to samo co jedzenie ich nad brzegiem morza w Australii, więc tym bardziej muszą zawalczyć smakiem.
Zamówiliśmy wszystkie smaki. Najdoskonalsze naturalne, skrapiane tylko sokiem z cytryny. Takie naturalne są tak świeże i mają tak czysty smak, że ma się wrażenie, że się zjada kawałek morza w słoneczny dzień. Na ciepło w tempurze ze słodkim sosem (dżemem?) z papryczki chilli smakują trochę jak sushi w tempurze, słodki sos jest tak pyszny, że można go jeść łyżkami. Z burakiem i chrzanem, na pierwszy rzut oka wyglądały jak najmniej trafione połączenie, a okazało się że chrzan, który był kremowy, ostry i łagodny jednocześnie, doskonale uzupełniał słodkość buraka i słoność ostrygi. Ostatnie, dostępne tylko dla pełnoletnich, ostrygi z tequilą i limonką, też nie wzbudziły wielkiego zaufania. Przy pierwszej próbie daliśmy tylko połowę tequili przeznaczonej na ostrygę. Bez sensu! Trzeba zaufać twórcy potrawy, wie co robi. Dopiero dodanie całej tequili i wyciśnięcie całej limonki wydobyło pełnię smaku. Jestem zaskoczona tym, jak mądra smakowo i przemyślana była ta kompozycja. Wszystkie kompozycje.
Anglicy ryb nie potrafią przyrządzać. Fish & chips to jest żart, a nie ryba. Wstrętne, tłuste i niejadalne, nawet jako atrakcja turystyczna danie. McDonald przy tym wygląda jak lunchbox Chodakowskiej. Co ciekawe, kiedy rozmawiałam Anglikiem o ich kuchni powiedział mi, że “jak to nie mają pysznych ryb, a w Szkocji?” Był dumny jak z własnych. Wielka Brytania, czy Anglia, czy Szkocja, jedna korona. No więc, w Szkocji są…
United Kingdom
Godziny otwarcia:
Mon – Fri: 12:00-22:00
Sat: 9:00-22:30
Sun: 9:00-22:00
Kontakt:
+44 01344 894760
Gdzie: Ascot
Kuchnia: Owoce morza
Ceny: 10 – 50 GBP
Typ lokalu: restauracja
Okazja: randka, babskie ploty, spotkanie z przyjaciółmi, spotkanie biznesowe, rodzinny obiad